Czcionka: A- A A+

Węgierskie migawki. Krynica

Eleonora z Cerchów Gajzlerowa w swoich wspomnieniach Tamten Kraków…tamta Krynica opisuje  Krynicę z przełomu XIX i XX wieku. Jeździła tam corocznie na kilka letnich miesięcy , gdyż jej ojciec dr Maksymilian Cercha był lekarzem zdrojowym w Krynicy.[1]

Jest to Krynica widziana oczami dziecka sprzed przeszło stu lat. Już sama jazda z Krakowa  trwała 8 - 9 godzin z przesiadką w Tarnowie. Kuracjusze mieli do wyboru liczne renomowane pensjonaty  jak zakład dietetyczny dra Bolesława  Skórczewskiego czy istniejący do dzisiaj pensjonat Wisła albo willę Trzy róże, wsławioną tym, że mieszkał w niej Józef Ignacy Kraszewski . Jadano głównie ryby -  łososie i pstrągi, raki przynoszone workami , drób, jagody i grzyby, słynne krynickie borowiki i rydze.

Autorka z nostalgią wspomina sklepy krynickie. Któż z ówczesnych bywalców Krynicy nie znał sklepu galanteryjnego Wrześniowskiego, pełnego towarów wiedeńskich, typu neseser, parasol, rękawiczki. Albo sklepu korzennego Antoniego Julesa ze słynnymi czekoladkami. Sławny Cellerin to krynicki Hawełka sprzedający wędliny, sery, owoce południowe, kanapki, różne trunki. Albo sklep cukierniczy firmy Gurgul z Jarosławia czy maleńka kwiaciarnia pełna róż, goździków, rezedy, pachnącego groszku, heliotrop, tuberozy. W tych wspomnieniach  nie mogło zabraknąć i akcentu węgierskiego

Węgry zaopatrywały Krynicę  w owoce. Ale jakie! W Krynicy były stragany w stylu krakowskim, rozmieszczone w kilku punktach. Obok straganu stały beczki pełne owoców, a na nich w koszykach w kształcie głębokich mis leżały morele, brzoskwinie, winogrona, świetne gruszki o wesołej nazwie ośliczki, jabłka, śliwki – prawdziwe węgierki.

Pamiętam, jak przekupka zachęcała ojca, mówiąc niech ino pan konceliarz spróbuje, śliwy jak rodzyny.

W Krynicy też można się było zaopatrzyć  w prześliczne klockowe koronki węgierskie – nabywców miały licznych, wśród nich  i  matkę, która całą bieliznę pościelową nimi ozdabiała.[2]

Ale czy te owoce i  te koronki były na pewno węgierskie, czy może raczej słowackie z tzw. Górnych Węgier?

Taki sielankowy obraz Krynicy w jednych wspomnieniach, w innych jest całkowicie różny. W tym samym czasie do Krynicy jeździła  inna pamiętnikarka – Helena z Jaczynowskich Rothowa. Na kartach pamiętnika tak  wspomina Krynicę:

Zamieszkałyśmy za ciężkie guldeny (8 - 9 dziennie od osoby, co wynosiło około 6  – 7 rubli, zawrotna suma) w dietetycznym zakładzie dr Skórczewskiego. Pokoje arcyskromne, ustępy fatalne, zawsze bez wody. Miednice wielkości małych salaterek, dzbanki na wodę, jak przy dużej rodzinie na mleko. Pierwszym mamy sprawunkiem była wielka miednica i dzban na wodę.  Brak dozoru nad czystością, w miednicy w brudnej wodzie , pływały pluskwy. Numerowa odnośne uwagi przyjmowała z olimpijskim spokojem i wyjaśniała, że to zostało po gościu, co trzy dni temu wyjechał. Pierwsze pytanie pani Skórczewskiej było: Czy panie przywiozły swoją pościel, kołdry i poduchy”?[3]

Ani słowa o sklepach, teatrze, kąpielach. Wyjaśnia, że kto mógł to omijał polskie uzdrowiska jak zarazy, a wybierał szwajcarskie czy niemieckie, gdzie za pół ceny były lepsze warunki. Do Galicji jeżdżono z patriotyzmu, aby pokazać dziecku Kraków, a na deptaku w Krynicy posłuchać orkiestry , gdy grała Boże, coś Polskę, czy Z dymem pożarów.

Izabela Gass

[1] Eleonora z Cerchów Gajzlerowa, Tamten Kraków…tamta Krynica. Kraków 1994

[2] Tamże, s.  126

[3] Helena z Jaczynowskich Roth, Czasy, miejsca i ludzie. Wspomnienia z Kresów Wschodnich. Kraków 2009, s. 73

Poniżej pocztówki ze zbiorów PAN Archiwum:

Polska Akademia Nauk Archiwum w Warszawie

ul. Nowy Świat 72 

00-330 Warszawa

kwerenda@archiwum.pan.pl

tel./fax +48 22 657 27 88

tel. +48 22 657 28 92

Pracownia Naukowa

czynna od poniedziałku do piątku 

od 9.00 do 15.30

fb